Kiedy rybak Plaszok z Rowów pochował swoją żonę, czuł wielki żal i smutek. Ubolewał z powodu jej śmierci gdyż bardzo kochał swoja białkę. Ale ponad wszystko kochał zabawę i swawolę. Toteż po dwóch dniach żałoby udał się na weselisko do Gardny Wielkiej, gdzie jego kolega wydawał za mąż córkę. Popił trochę Plaszok, zabawił się, potańczył i późną nocą wracał łodzią do domu.
Jezioro było spokojne, a księżyc oświetlał ju drogę. Nagle zobaczył białe jagnię na wodzie. Zdziwił się bardzo i przetarł oczy by się przekonać czy to nie omamy. Pewności nabrał gdy nagle jagnię wskoczyło mu do łodzi. Przerażony nie był w stanie panować nad łodzią i przy ujściu Łupawy do Bałtyku łódź wpadła na przeszkodę. Rybak, nie kontrolując już swego zachowania wskoczył do wody, popłynął do brzegu i nie oglądając się siebie pospieszył do domu.
- Co jest do stu diabłów!? wyszeptał niemal sparaliżowany, gdy to samo jagnię zobaczył przed swoją chałupą. Zastępowało mu wejście do niej. Wybił więc szybę okienną i nieporadnie wszedł do środka. Szybko wskoczył do łóżka i żeby nic nie widzieć cały nakrył się pierzyną. Nie minęła minuta gdy poczuł, że nagle coś na niego wskoczyło.
- Aaaaa! krzyknął z przerażenia i drżąc cały dyskretnie wyjrzał spod pierzyny. Białe jagnię siedziało obok na posłaniu.
- Czego chcesz!? Idź sobie stąd! Ale ono ani myślało zejść, jakby to było jego stałe miejsce. Myśli kłębiły się w głowie Plaszoka. Miotany uczuciem strachu dociekał czyje to jagnię i skąd się tu wzięło.
"Dlaczego akurat mnie się uczepiło?" Gdy drugi raz odchylił pierzynę, jagnięcia juz nie było. Zniknęło niepostrzeżenie. Wydarzenie to mocno przygnębiło rybaka. Długo po nim chorował. Kiedy jednak trochę ochłonął, domyślił się, że pod postacią jagnięcia pojawiła się jego zmarła żona. Od tej pory rybak przestrzegał żałoby, był spokojny i skupiony. Przede wszystkim zaś nie pił gorzołki.