Dziś jest: Poniedziałek 05 czerwca 2023, imieniny: Walerii i Bonifacego
Czerwiec 2023 | >> | |||||
Pn | Wt | Śr | Cz | Pt | So | Ni |
1 | 2 | 3 | 4 | |||
5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Gmina Smołdzino pod względem geograficznym usytuowana jest na Nizinie Gardnieńsko - Łebskiej z najwyższym wzniesieniem górą Rowokół (115 m n.p.m). Jest to rozległa gmina rozciągająca się na powierzchni 25.816 ha o gęstości zaludnienia 14 osób na 1 km2. Jej granice wyznaczają naturalne elementy krajobrazu takie jak: brzeg morza, brzegi jezior Gardno i Łebsko, odcinki rzek: Łupawa, Pustynka, Brodniczka.
Unikatem na skalę europejską jest teren ruchomych wydm zwany "Polską Saharą" przemieszczające się z prędkością do 3 m rocznie.
Wieś Smołdzino leży u stóp wzniesienia zwanego Rowokół. W miejscu tego wzniesienia stał kiedyś okazały zamek. Mieszkała w nim księżniczka wraz ze swoją służbą. Otaczała się przepychem pokazując w ten sposób swoja władzę. Była bogata dumna i wyniosła. Zamek zawsze był dobrze zaopatrzony w pożywienie. Okoliczna ludność i tak biedna, z roku na rok ubożała coraz bardziej oddając księżniczce mięso, ryby, zboże jako daninę.
Ziemia nie chciała już rodzić a zwierząt było coraz mniej. Aż przyszedł rok ogromnej klęski. Żniwa były bardzo marne i wszyscy cierpieli głód. Tylko księżniczka była spokojna, jej zapasy jedzenia wystarczyłyby na kilka lat. Wydawała pieniądze na kosztowności, zabawy uciechy, ale mimo tego była wiecznie niezadowolona. Była zła i zaborcza. Chłopi dobrze o tym wiedzieli, wyzyskiwała ich nakładając ogromne ciężary.
Teraz jednak gdy nadszedł głód i bieda, uradzili, że pójdą do księżniczki błagać o litość. - Trzeba spróbować, może coś zdziałamy - odezwało się kilka głosów. Wybrano kilku przedstawicieli i wysłano ich do zamku. Zdziwiona księżniczka nie spodziewała sie chłopów, ale mimo tego nakazała ich wpuścić. Przestraszeni, nędznie ubrani stanęłi przed swoja zaborczą władczynią.
- Przyszliśmy miłościwa Pani aby was prosić o pomoc. Nie mamy ani ryby ani mąki, nie mamy zboża. Plony były bardzo liche i nie mamy jak przetrwać zimy. Przyszliśmy prosić o pomoc, dajcie choć troche śledzia z zamkowych piwnic.
- Co? Mam wam dac sledzie?! Żądacie ode mnie jedzenia?! Zaniedbujecie swoje obowiązki nie dajecie mi bydła i jeszcze prosicie o pomoc? Nigdy! Niedoczekanie, nic wam nie dam!
Służba wyrzuciła chłopów z zamku. Księżniczka sama do siebie powtarzała oburzona: - Nigdy! Nic im nie dam!
Z Szyderczym uśmiechem wydała rozkaz by beczki ze śledziami, których i tak by nie zjadła utopić w morzu. Chłopi, pełni goryczy, smutni wracali do domów. Kiedy byli juz daleko od zamku nagle ziemia pod nimi zadrżała. Usłyszeli huk i trzask. Odwrócili się i zobaczyli jak zamek zapada się pod ziemię. Księżniczka w powozie zaprzężonym w konie chciała uciec, ale ją też pochłonęła ziemia.
- To kara boska za brak litości - szeptali przerażeni wieśniacy. Zamek zamienił się w kolistą górę, otoczona rowem. Z czasem okoliczni mieszkańcy nazwali ją Rowokół.
Kiedy rybak Plaszok z Rowów pochował swoją żonę, czuł wielki żal i smutek. Ubolewał z powodu jej śmierci gdyż bardzo kochał swoja białkę. Ale ponad wszystko kochał zabawę i swawolę. Toteż po dwóch dniach żałoby udał się na weselisko do Gardny Wielkiej, gdzie jego kolega wydawał za mąż córkę. Popił trochę Plaszok, zabawił się, potańczył i późną nocą wracał łodzią do domu.
Jezioro było spokojne, a księżyc oświetlał ju drogę. Nagle zobaczył białe jagnię na wodzie. Zdziwił się bardzo i przetarł oczy by się przekonać czy to nie omamy. Pewności nabrał gdy nagle jagnię wskoczyło mu do łodzi. Przerażony nie był w stanie panować nad łodzią i przy ujściu Łupawy do Bałtyku łódź wpadła na przeszkodę. Rybak, nie kontrolując już swego zachowania wskoczył do wody, popłynął do brzegu i nie oglądając się siebie pospieszył do domu.
- Co jest do stu diabłów!? wyszeptał niemal sparaliżowany, gdy to samo jagnię zobaczył przed swoją chałupą. Zastępowało mu wejście do niej. Wybił więc szybę okienną i nieporadnie wszedł do środka. Szybko wskoczył do łóżka i żeby nic nie widzieć cały nakrył się pierzyną. Nie minęła minuta gdy poczuł, że nagle coś na niego wskoczyło.
- Aaaaa! krzyknął z przerażenia i drżąc cały dyskretnie wyjrzał spod pierzyny. Białe jagnię siedziało obok na posłaniu.
- Czego chcesz!? Idź sobie stąd! Ale ono ani myślało zejść, jakby to było jego stałe miejsce. Myśli kłębiły się w głowie Plaszoka. Miotany uczuciem strachu dociekał czyje to jagnię i skąd się tu wzięło.
"Dlaczego akurat mnie się uczepiło?" Gdy drugi raz odchylił pierzynę, jagnięcia juz nie było. Zniknęło niepostrzeżenie. Wydarzenie to mocno przygnębiło rybaka. Długo po nim chorował. Kiedy jednak trochę ochłonął, domyślił się, że pod postacią jagnięcia pojawiła się jego zmarła żona. Od tej pory rybak przestrzegał żałoby, był spokojny i skupiony. Przede wszystkim zaś nie pił gorzołki.
W miejscu gdzie od smołdzińskiego traktu zbacza droga na szczyt Rowokołu, jest kotlina szeroka na 25 kroków porośnięta sosnami i mchami. Przed wielu laty skrywali się tam zbójnicy gracujący w okolicy. Wśród nich był herszt, który organizował zbójecki, dziki żywot całej reszcie rabusiów. To on rozpalał fałszywe ognie, kierujące statki na mieliznę, by potem rzucić się na nie zrabować co się da, towary, pieniądze, żywność. On też organizował napady na wędrujące karawany kupców.
Rabusie byli plagą i postrachem całej okolicy. Wszystkie zrabowane kosztowności przechowywali w skarbcu, do którego dostęp miał tylko herszt. Wieści o bogactwie, skarbach i wyczynach rabusiów docierały nawet tam gdzie oni nie dotarli. Doszły też do księcia Racibora ze Sławna. on sam kiedyś uczestniczył w rozbójniczych wyprawach.
W książęcej kasie było widać dno, więc rozkazał swoim ludziom zasięgnąć informacji o rozbójnikach. - Znajdźcie ich norę, gdzieś tam musi być skarbiec - polecił swym ludziom. - Znajdziemy, a potem zaatakujemy znienacka - zaproponowali.
- Nie tak od razu - powstrzymał ich Racibor. Najpierw trzeba ich poobserwować. Sami zaprowadzą nas do skarbca.
- Zrobimy tak jak każecie panie.
- No to w drogę.
Wskoczyli w drogę i ruszyli. Trzy dni później byli już w okolicach Smołdzina. Wyśledzenie rabusiów nie zajęło im wiele czasu. Potem przez kilka dni obserwowali z ukrycia bandę poznając ich zwyczaje. Na zamek wrócili z konkretnymi wiadomościami.
- Ilu ich jest - pytał książę.
- Sześciu i herszt.
- Ktoś trzyma wartę?
- Wszyscy wracają dopiero wieczorem, na noc. W nocy wartownik pilnuje obozu.
- A skarbiec?
- Żadnego skarbca nie odkryliśmy. Trzeba złapać herszta i zmusić go do gadania.
- Tak też zrobimy. Dajcie koniom odpocząć, przygotujcie wszystko, pojutrze ruszamy.
- Tak panie - odpowiedzieli słudzy i odeszli.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Przybyli na miejsce i zaczaili się na rozbójników. Zadanie okazało się proste. Wszyscy spali twardym snem, wartownik też. Ludzie Racibora związali wszystkich i czekali aż zacznie świtać. Gdy sie rozjaśniło mimo poszukiwań skarbca nie znaleźli. Rozbójnicy mimo tortur i bicia nic nie powiedzieli. Związanych zbójników Racibor kazał zapakować na wozy i powlókł ich do Sławna. Herszt przez wiele miesięcy był torturowany i zmuszany to wyjawienia tajemnicy. Twardy był i mimo ogromnego nacisku księcia nic nie zdradził. Kiedy był już u kresu życia Racibor jeszcze raz próbował wyciągnąć potrzebne mu informacje.
- Gadaj gdzie są skarby! - krzyczał.
- Nic nie powiem - wyszeptał trzymany przez ludzi księcia. - Ale wiedz, że od skarbu dzieli się tylko szpilka - powiedział z szyderszym usmiechem. Upadł i skonał. Z czasem zapomniano o rozbójnikach. Racibora ciagle gnębiła myśl o skarbach. Po okolicy rozeszła się wieść, że skarb leży pod olbrzymim głazem i można go wydostać tylko przez usunięcie żelaznej szpilki tkwiącej pod nim. Głaz i szpila tworzą skomplikowany mechanizm, który nieostrożnych śmiałków zabija.
Na dwóch przeciwległych brzegach jeziora Gardno są dwie miejscowości, które kiedyś były rybackimi osadami. Jezioro dawało utrzymanie ich mieszkańcom. Pewnej lipcowej nocy rybak Jost mieszkający w Gardnie wielkiej wracał łodzią z Rowów do domu. Nagle wody jeziora rozszalały się, a niebo pociemniało od chmur i błyskawic. Strugi deszczu lały się do łodzi. Do brzegu było jeszcze daleko. Wtem z ciemności wyłoniła się straszna postać. Jost ropoznał w jej diabła, który zjawia sie tam gdzie za drobną przysługę może zabrac ludzką duszę.
- Co diable, zwęszyłeś interes, hę? - odważnie krzyknął rybak.
- Noo... ten... tego.. mam dla ciebie propozycję, bracie - wydukał czart, nieśmiało podsuwając mu zapisany zwój.
- Cyrograf.. widzę, że jestes przygotowany.
- Owszem, ale za to sprawie, że bezpiecznie dotrzesz do domu, inaczej zginiesz w wodach jeziora.
Tymczasem łódź Josta miotała się wśród rozszalałych fal, stała się zabawką w rękach roszalałego żywiołu. Przestraszony rybak rzekł:
- Zgoda, oddam ci moją duszę, ale pod jednym warunkiem.
- Warunkiem? Jakim? gadaj!
- W miejscu naszego spotkania zbudujesz kościół.
- Kościół? Kiedy?
- Jeszcze dziś w nocy. Zanim zapieje pierwszy kur, ma być gotowy - wymyślił rybak, chytrze spoglądając na diabła i obserwując jego reakcję.
Po namyśle diabeł wyraził zgodę i pakt został podpisany. "Alem nabrał Kusego" - myślał sobie rybak i spokojnie popłynął do domu. Rozsądek bowiem mu podpowiadał że wykonanie tego zadania jest niemożliwe, i że ocali swoją duszę. Wrócił do swej checzy i poszedł spać. Dwie godziny przed świtem zbudził rybaka straszny hałas. Jost zerwał się z łóżka i zobaczył, jak u brzegu jeziora diabeł dowodzi całym zastępem swych piekielnych braci. Wszyscy się uwijali i kościół był już prawie gotowy.
- A to sprytny bies ! A to czart! Zaraz moją duszę diabli wezmą - lamentował Jost.
Biegał po podwórzu jak opetany. Takiego końca się nie spodziewał. Skupił sie na chwilke i wtedy wpadł na zbawienny dla niego pomysł. Złożył dłonie w trąbkę i zapiał jak prawdziwy stary kur. Na to hasło całe ptactwo w kurniku podniosło wrzask, koguty zaczęły piać, a potem zapiały wszystkie koguty w całej wsi. Diabeł na odgłos piania struchlał, bo coś się w jego rachunku nie zgadzało. Wpadł w niepohamowaną złość. Zburzył budowlę, zebrał czarcią załogę i zniknął ponieważ z głosem kura czartowska moc przestała działać. Od tamtej pory na środku jeziora gardno jest wysepka z kamieni polnych, a na jego brzegu, pomiędzy Wielką i Małą Gardną pozostał jeden głaz, w którym widnieje odcisk przypominający końskie kopyto, głęboki na dwa cale.
Żył kiedyś w Smołdzinie szewc, któremu bardzo źle się powodziło. Skóra była droga, klienci biedni i często zwlekali z zapłatą. Do tego panowała duża konkurencja kilentów było coraz mniej. Szewc mieszkał w skromnej chacie wraz ze swoją żoną i siedmiorgiem dzieci. Żyli bardzo ubogo, a szewc pracował nawet w niedziele by zarobić na kawałek chleba dla dzieci i żony. Smutny cięzko pracował i borykał się z losem. Pewnej niedzieli szewc jak zwykle pracował. Nagle do chaty wszedł mały niepozorny człowieczek.
- Dlaczego nie świętujesz dnia wolnego? - zapytał
- Bieda zmusza mnie do pracy. Żeby nakarmic rodzinę muszę miec nowych klientów.
- Niedzielna praca nie da ci chleba. Nie da ci klientów i pieniędzy, a jedynie uciszy tego, który siedzi w twej piwnicy.
- Jak to? - zdziwił się szewc.
Patrzył czujnie ma małego człowieczka. Ten skinął głową i zeszli razem do piwnicy. Gdy juz byli na dole szewc oniemiał i stał osłupiały. Z kąta wyszedł tłusty, czarny kozioł.
- Przyjrzyj mu się mistrzu - to dzieki tojej niedzielnej harówcwe on ma tak dobrze - powiedział człowieczek.
Szewc zdziwiony szukał odpowiedzi na pytanie kim jest człowieczek, co to za kozioł, co sie dzieje...
- Idź do domu i świętuj wolny dzień. Jeżeli to zrobisz będziesz żył dostatniej - powiedział człowieczek.
Szewc poszedł przodem a gdy się obejrzał człowieczka już nie było. Zniknął. Szewc zastosował się do rady i przestał pracowac w niedziele. Z całą rodziną zaczął chodzić do kościoła. Z czasem w chacie zaczęło dziać się lepiej. Było więcej klientów, większe zamówienia. Rodzina zaczęła życ dostaniej. Brzuchy były pełne, dzieci szczęśliwe i zdrowe. Minął rok. Pewnego niedzielnego ranka do chaty szewca wszedł mały człowiecek. Szewc siedział i czytał dzieciom Pismo Święte.
- Boże pomagaj - powtał wszystkich.
- Na wieki wieków - odpowiedział szewc.
Mam dziurawe buty, trzeba je podzelować, dzisiaj jeszcze, bo jestem z daleka.
Szewc odłożył księgę i powiedział że w niedziele nie pracuje. Człowieczek się zdziwił, bo kiedys szewc pracował też w niedziele. Teraz szewc podniósł wzrok i poznał w gościu tego samego małego człowieczka sprzed roku. Ucieszył się z jego wizyty. Podziekował za radę. Obaj zeszli do piwnicy by zobaczyc czy jest tam jeszcze kozioł. I był, tylko że wychudzony i wyczerpany z głodu.
- Popatrz mistrzu - to dlatego że nie pracujesz w niedziele.
Dzieki karłowi szewc zrozumiał, że niedzielna praca nie poprawi jego bytu, a jednynie dogodzi nienasyconej pazerności diabła.